Raport z obozu 2012


Termin obozu: 03-14.09.2012

Miejsce: Hala Gąsienicowa, Hala Goryczkowa, Tatry, Zakopane

Cel: Badanie prostoliniowości KL Goryczkowa oraz pionowości jej podpór metodami klasyczną i skaningu laserowego, pomiary astronomiczne osnowy, skaning stożka nad Zielonym Stawem Gąsienicowym, pomiar sytuacyjny aparatury pomiarowej dra Mościckiego

Opiekunowie naukowi obozu:

 -dr inż. Władysław Borowiec
-mgr inż. Rafał Kocierz

Lista studentów biorących udział w obozie:

 -Aleksandra Ćwikła
-Aleksandra Dziadosz
-Magdalena Szymańska
-Katarzyna Pogorzelec
-Piotr Krystek
-Grzegorz Mierzwiński
-Łukasz Czarnecki
-Szymon Kwak

Pisali o nas tutaj, tutaj i tutaj.

03/09/2012 – Dzień Pierwszy

Dziś pierwszy dzien kolejnego tatrzańskiego obozu. W planie skaning laserowy, wyznaczenia astronomiczne, pomiary sytuacyjne i pomiary wychyleń. Ale po koleji.

Rano, gdy wszyscy zjechali już do Zakopanego, naszą przygodę zaczęliśmy pod budynkiem Dyrekcji PKL na Krupówkach. Później, gdy udało się nam dopełnić wszystkich niezbędnych formalności, pełni energii i zapału dostaliśmy się do Kuźnic – tradycyjnego miejsca startu obozów. Tam czekał na nas samochód PKL-u, do którego zapakowaliśmy cały nasz sprzęt oraz prowiant i w drogę!

Zielonym szlakiem dotarliśmy do naszej bazy wypadowej na pierwszą część obozu – Dolnej Stacji Kolejki na Hali Goryczkowej. Tu znudzone Ole, które przyjechały ze sprzętem, czekały na nas już gotowe, żeby zacząć wydawać polecenia. Po zgrubnym zadomowieniu się sprawdziliśmy kompletność sprzętu i jego sprawność. Zostało nam jeszcze kilka godzin, ale zbyt mało, aby rozpocząć jakiekolwiek pomiary. Postanowiliśmy udać się na krótką wycieczkę pieszą na Vice Górę Gór -> GIEWONT.

Gdy już wdrapaliśmy się na szczyt okazało się, że krzyż, który był przedmiotem pomiarów na jednym z poprzednich obozów, stoi nietknięty, wiec spokojni udaliśmy się w drogę powrotną. Niestety piękna pogoda, która utrzymywała się cały dzień, wieczorem, niemal w jednej chwili, zmieniła się diametralnie. Przyjemny spacerek w obliczu górskiej burzy stał się niemal walką o przetrwanie. Przemoknięci i przemarznięci dotarliśmy do naszej chatki, gdzie szybko przekonaliśmy się o cudotwórczej mocy ciepłej herbaty z cytrynką. Szczęścia dopełniły przepyszne gołąbki przygotowane przez dziewczyny.

CHWAŁA ŻEŃSKIEJ CZĘŚCI OBOZU!

Najedzeni, mimo chęci na wspólne gawędzenie, musieliśmy niestety iść szybko spać, bo jutro pobudka (na co nam to było…) o 05:00…

04/09/2012 – Dzień Drugi

Pobudka wraz ze wschodem słońca potrafi być bolesna, zwłaszcza dla studenta, jednak nie mamy co marudzić, ponieważ Magda, która nie mogła przyjechać z nami w poniedziałek, żeby zdążyć do nas przed wyjściem w teren jechała PKSem o 03:40! Po pysznym śniadanku (tak, znów nasze wspaniałe damy) i odebraniu przydziałowej wałówy na drogę, podzieliliśmy się na trzy grupy zadaniowe.

Pierwsza, najliczniejsza, bo aż pięcioosobowa, została przydzielona do skanera i wysłana aż pod 7. z 18 podpór. „Aż”, ponieważ podejście pod nią okazało się najtrudniejszym fragmentem trasy kolejki, a zapewniam Cię, drogi Czytelniku, że gramolenie się pod górę z ponad 20 kilogramowym skanerem na plecach, nie należy, ani do przyjemnych, ani łatwych. Ważne, że się udało! Koncepcja skanowania podpór zakładała wykonanie trzech skanów o rozdzielczości 2mm na odległości 10m każdej z podpór z trzech stron i połączenie ich w oparciu o trzy tarcze, a dodatkowo łączenie podpór między sobą, również wykorzystując tarcze, a także pomiar GPS pozycji 2 tarcz na podporę. Proces skanowania jest niestety stosunkowo powolny i w ciągu całej „dniówki tatrzańskiej” (do zmroku ;)) udało nam się zeskanować podpory 7. i 6. oraz połączyć podporę 6. z 5. Dodam, że zaplanowano skanowanie 4 podpór: od 4. do 7.

W tym samym czasie zaczęliśmy mierzyć wychylenia podpór metodą małych kątów. Dwie pary sierotek, które nie znalazły pracy przy skanowaniu zostały przydzielone do tachymetru i teodolitu. Podpory mierzyliśmy w dwóch prostopadłych płaszczyznach, równoległych do osi przyjętego układu lokalnego. Na każdej podporze zmierzonych zostało 6 punktów na trzech poziomach, każdy w dwóch położeniach lunety. Dzielnym pomiarowym udało się w ten sposób zmierzyć aż 11 podpór, choć pomiar teodolitem trwał znacznie dłużej niż tachymetrem, zwłaszcza dzięki funkcji bezlustrowego pomiaru odległości od stanowiska do podpory.

W ramach podsumowania dnia przeprowadźmy prosty rachunek:
a) zekanowano 2 z 4 podpór + połączono 2. z 3., co daje 55% planu
b) pomierzono 11 z 18 podpór, co daje 61% planu
c) po zsumowaniu wykonaliśmy 58% planowanych prac w Hali Goryczkowej

Zadowoleni z takiego obrotu spraw zasiedliśmy do wieczerzy (żurek z kabanosem – egzotyczne, choć bardzo dobre połączenie), po której starym zwyczajem zasiedliśmy do wieczornych opowieści przy dźwiękach gitary.

Szefowe, usatysfakcjonowane wynikiem, pozwoliły, ku ogólnej uciesze, spać do 07:00, zastrzegły jednak, że my, mężczyźni mamy wstać kwadrans wcześniej i zrobić śniadanie, bo jak nie…

05/09/2012 – Dzień Trzeci

Ryzykowna decyzja podjęta przez kierownictwo obozu dotycząca powierzenia chłopakom pierwszego posiłku nie okazała się jednak tak zgubna w skutkach, jak mogło się z początku wydawać. Śniadanie było „zadowalające”. Nauczeni doświadczeniami dnia poprzedniego, a dodatkowo przymuszeni koniecznością dokupienia pieczywa postanowiliśmy wystawić dwie ekipy pomiarowe i jedną ekspedycyjną.

Zadaniem grupy ekspedycyjnej było zejście do Kuźnic i uzupełnienie naszych zapasów. Droga choć długa wcale nie była nudna. Piękna letnia pogoda sprzyjała spółkowaniu z przyrodą, a co ciekawsze widoki zostały uchwycone na fotografiach.

W tym samym czasie pozostała część obozowiczów wzięła się do roboty. Ola Dziadosz i Czarny wdrapali się aż na sam Kasprowy Wierch, skąd schodząc mierzyli kolejne podpory z siedmiu, które zostały. Pomiar przebiegał spokojnie i bez przeszkód.

Druga Ola, Kasia, Szymon, Piotrek i nasz Opiekun, zajęli się skaningiem. Tak dobrze im poszło, że z rozpędu rozpoczęli skanowanie dolnej stacji kolejki! Prawda jest jednak taka, że skaning zarówno dolnej jak i górnej stacji jest niezbędny, ponieważ ich elementy wyznaczają oś kolejki, naszym zadaniem jest natomiast określenie przemieszczeń poszczególnych wież względem tej właśnie osi.

Niestety pogoda znów spłatała nam nie lada figla. Po południu, gdy Ola i Czarny zakończyli już swoje pomiary i zaczęli schodzić do naszej bazy, nagle zaczęło intensywnie padać, a nawet niekiedy błyskać się i grzmieć. Dodatkowo zmotywowani pomiarowi prawdopodobnie pobili obozowy rekord zejścia wzdłuż trasy kolejki. Załamanie pogody dało się we znaki również obsłudze skanera, która była zmuszona zawczasu przerwać robotę i zabezpieczyć sprzęt przed burzą.

„Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Niesprzyjające warunki pogodowe, które zmusiły nas do przerwania pracy w terenie dały nam czas na nadrobienie prac kameralnych. Nadrobione zostały wszystkie zaległości w opracowywaniu wyników pomiaru, prowadzeniu kroniki obozowej oraz przygotowaniu sprawozdań i relacji prasowych.

Jutro przeprowadzamy się na Halę Gąsienicową. Musieliśmy więc jeszcze się spakować, żeby nie tracić rano czasu, a także przygotować sprzęt do transportu, który zaplanowany jest już na godzinę 08:00. Później tradycyjnie, gitara, gawędy i spanie, ponieważ jutro czeka nas ciężki dzień, zwłaszcza, że pierwsze skowronki będą musiały wstać już o 05:00, żeby w miarę możliwości dokończyć skanowanie dolnej stacji.

06/09/2012 – Dzień Czwarty

Dzisiejszy dzień od samego początku nie rozpieszczał. Względnie ładna pogoda, która umożliwiła skanowanie stacji, wraz z przyjazdem samochodu, który miał przewieźć sprzęt zepsuła się. Pakowanie przebiegało już więc w deszczu.

Stary dowcip mówi, że żeby zmieścić 20 szkotów w Mini, należy położyć na tylnym siedzeniu dziesięciopensówkę. Podążając za tymi wskazówkami, udało nam się wykorzystać każdą wolną przestrzeń ładunkową górskiego Land Rovera. Miejsca zostało tylko tyle, żeby Ola, która jechała ze sprzętem mogła ruszać głową. W ten sposób udało nam się pozbyć większości bagaży.

Żeby dostać się z Hali Goryczkowej na Halę Gąsienicową można wybrać jedną z dwóch dróg – przez Kasprowy lub przez Kuźnice. My wybraliśmy tą drugą drogę. Zejście do Kuźnic mimo drobnego deszczyku było całkiem przyjemne. Niestety historia lubi się powtarzać i gdy mieliśmy już zacząć podejście na Halę drobny deszczyk zmienił się w ulewę i po raz kolejny zmuszeni zostaliśmy do zmiany planów. Przystanęliśmy pod najbliższą wiatą i czekaliśmy.

Po kilkunastu minutach spędzonych na rozmowach o wszystkim opady zelżały i postanowiliśmy to wykorzystać. Wyruszyliśmy, jednak nie uszliśmy dziesięciu minut jak znów zaczęło mocno padać. Teraz gdy już nie było sensu wracać parliśmy do przodu mając nadzieję na ciepłą herbatkę i wesoło trzaskający w piecu ogień u celu naszej podróży. Po szybkiej konsultacji telefonicznej z Olą, która zdążyła już przyjechać do Gawry, nasi dzielni chłopcy przyspieszyli aby czym prędzej pomóc w rozpaleniu ognia i przygotowaniu chatki na przybycie reszty. Zmarznięci, przemoknięci i zmęczeni w końcu wszyscy szczęśliwie spotkaliśmy się w Gawrze, gdzie udało się szybko rozpalić w piecu, co pozwoliło nie tylko zacząć suszyć nasze rzeczy, ale miało niebagatelny wpływ na nasze morale wobec szarugi i zimna na zewnątrz.

Rozgrzani i pokrzepieni rozpoczęliśmy zadomawiać się w naszej nowej bazie. Gdy już wszyscy byli przebrani w suche rzeczy, rozpakowani i przydzieleni do swoich własnych przestrzeni sypialnych przyszła pora na obiad. Dziewczęta po raz kolejny udowodniły swoje mistrzostwo w kunszcie kulinarnym przygotowując nam spaghetti wegetariańskie na sposób obozowy. Obiad był tak smaczny, że podczas posiłku nikt nie odezwał się nawet słowem, ponieważ wszyscy pałaszowali, aż uszy się trzęsły, a dokładek zabrakło!

Resztę dnia spędziliśmy na kameralnym opracowywaniu danych pomiarowych. Tak zastał nas wieczór. Dziś po raz pierwszy od rozpoczęcia obozu mieliśmy okazję skorzystać z ciepłego prysznica. Każdy oczywiście skorzystał z niej bez namysłu. Wykąpani i wypachnieni zasiedliśmy do kolacji, po której do wyjątkowo późnej pory śmialiśmy się, śpiewaliśmy i wesoło gawędziliśmy o starych dziejach.

07/09/2012 – Dzień Piąty

Piątek od samego początku był dniem niezwykłym. Pierwszym miłym zaskoczeniem była dla nas pogoda! Piękne słoneczko i niemal bezchmurne niebo od razu napełniło nas optymizmem. Szybka toaleta poranna, szybkie śniadanie i już o 08:00 byliśmy gotowi wyjść w teren. Plan na dziś: skaning okolic Zielonego Stawu Gąsienicowego, a przede wszystkim stożka piargowego pod Skrajną i Pośrednią Turnią.

Dziarskim krokiem, ze sprzętem w plecakach udaliśmy się w drogę. Na miejscu okazało się, że jednak ze skanowania stożka nici. Wyjątkowo jednak tego powodem nie było załamanie pogody, ale niedźwiedź, który nie zważając na nasze plany objadał się w najlepsze borówkami, co niestety uniemożliwiło nam ustawienie tarcz i skanera do skanowania piargowiska. Nie wszystko jednak było stracone. Do 14:00 udało nam się zeskanować cztery stanowiska. Wobec obecności naszego nowego przyjaciela postanowiliśmy przełożyć resztę skanów na później, a resztę dnia poświęcić pomiar architektury góralskiej w Dolinie. Jako pierwszy obiekt do zeskanowania wybrana została nasza Gawra, ze względu na małe rozmiary i bliskość lokalizacji.

Najpierw jednak pora obiadowa. I znów dziewczyny zapewniły nam nieopisane wrażenia smakowe. Dziś zafundowały nam risotto egzotyczne z odrobinką kukurydzy. Najedzeni wzięliśmy się do roboty. Nie ukrywając była to jedna z przyjemniejszych sesji skaningowych. Było co prawda zimno, ale w każdej chwili można było wejść do ciepłej Gawry lub poprosić o herbatkę. Na koniec dnia spotkała nas jeszcze jedna miła niespodzianka – TOSTY na kolację!

Szkoda, że piątek się już skończył, jutro niestety zapowiadane są znów opady i pasztet na śniadanie…

08/09/2012 – Dzień Szósty

Znowu pada… Kolejny raz warunki atmosferyczne pokrzyżowały nam plany i znów jesteśmy skazani na prace kameralne. Rozpoczęliśmy od dokończenia obliczeń pomiarów wychyleń, później zgraliśmy wszystkie dane ze skanera i porwaliśmy się na opracowanie chmury punktów. Pod przewodnictwem Pana Kocierza udało nam się zapoznać z programem do obróbki chmury. Zaczęliśmy również bawić się trochę funkcjami do modelowania 3D. Naszymi pierwszymi ofiarami były drabina i dach z kominem.

Wieczorem, po obiedzie, nie mogąc już usiedzieć na miejscu postanowiliśmy, mimo niekorzystnej aury, wybrać się na krótką wycieczkę nad Czarny Staw Gąsienicowy. Choć nad staw nie jest od nas daleko, to i tak zdążyliśmy zmoknąć.

Po kolacji wybraliśmy się pod prysznic, a później ustaliliśmy plan tradycyjnej już niedzielnej wycieczki.

09/09/2012 – Dzień Siódmy

Niedziela jest tradycyjnie dniem wolnym podczas obozu. W tym roku, ze względu na „młodych” znów wybór padł na Orlą Perć. Po śniadaniu już o 0830 byliśmy na szlaku. Z Hali wyszliśmy w stronę przełęczy Zawrat, by tam rozpocząć przygodę z jednym z najtrudniejszych polskich szlaków.

W nocy, mimo zmęczenia zdecydowaliśmy się podjąć pierwszą próbę przeprowadzenia wyznaczenia współrzędnych z pomiarów astronomicznych, ponieważ prognozy pogody raczej nie dają nam wielu możliwości na pomiar.

10/09/2012 – Dzień Ósmy

Tak! W końcu pogoda zaczęła się zmieniać na lepsze. Po słonecznej i ciepłej niedzieli przyszedł jeszcze cieplejszy i jeszcze bardziej słoneczny poniedziałek. W taki dzień aż chce się pracować!

Choć został nam jeszcze do zeskanowania cały stożek piargowy nad Zielonym Stawem i to zadanie wydawałoby się najtrafniejszym wyborem na dziś nie mogliśmy do niego przystąpić. Po otwarciu skanów znad Stawu, które wykonaliśmy w piątek, okazało się, że zasięg skanera zamiast 300 metrów wynosi w rzeczywistości około 100 metrów. Czekając na telefon od pana Kocierza, który obiecał skontaktować się z producentem i wyjaśnić przyczyny takiej sytuacji postanowiliśmy przeznaczyć dzień na dalsze skanowanie architektury na Hali.

Gdy w końcu udało się skontaktować z producentem, polecił on nam przeprowadzić prosty test zasięgu skanera. Mieliśmy mierzyć do kartki papieru tak długo aż wyjdzie ona z zasięgu. Tak zrobiliśmy i okazało się, że skaner faktycznie skanuje do 300 metrów, lecz skały i pokrycie terenu zbyt słabo odbija laser ograniczając zasięg do 1/3.

Mówi się trudno i żyje się dalej. Resztę dnia spędziliśmy na dokończeniu skanowania stacji IMGW i Betlejemki oraz psychicznym przygotowaniu się do konieczności gęstszej lokalizacji stanowisk na piargowisku.

11/09/2012 – Dzień Dziewiąty

Dziś „wielki” dzień. Zaczynamy skanować stożek. Znów pobudka wczesnym rankiem, szybkie śniadanko, skaner na plecy i w drogę. Nad jednym z punktów osnowy znajdującym się przy stawie rozłożyliśmy stanowisko tachymetru, którym będziemy wyznaczać współrzędne przestrzenne środków tarcz tzw. targetów, które posłużą zarówno do wzajemnej orientacji skanów, ale również do bezwzględnej orientacji w układzie 2000.

Dzisiejszy pomiar był z pewnością nietypowy. Z jednej strony przy skanowaniach trwających około 30 minut na stanowisko był czas na nudę, ale z drugiej strony chyba nikt nie przypuszczał, że poruszanie się po piargowisku, które z dołu wyglądało wręcz potulnie będzie tak trudne i męczące! Całe szczęście, mimo niezwykle trudnego i rozległego terenu udało się wykonać skanowanie, a nikomu nic się nie stało, nie licząc paru siniaków i obolałych siedzeń, ale przecież nikt nie mówił, że praca geodety jest łatwa!

Dzisiejsza praca trwała aż do wieczora, więc do Gawry wracaliśmy już po zmroku, przy świetle czołówek. Gdy w końcu doczołgaliśmy się do naszej chatki czekał już na nas wesoło trzaskający ogień, dzięki troskliwości pana doktora Borowca i ciepły obiadek, dzięki troskliwości Oli i Kasi.

Jeszcze tylko szybki wyskok na prysznic do Murowańca i już można wskoczyć do przyjemnego i cieplutkiego śpiworka, o którym już każdy z nas od kilku godzin na pewno marzył. Jednak, jeszcze będąc w Schronisku, dobrym zwyczajem sprawdziliśmy prognozy, które niestety zapowiadały koniec słonecznej pogody na jutrzejsze popołudnie, wobec czego musieliśmy zastanowić się nad planem na ostatnie trzy dni obozu.

12/09/2012 – Dzień Dziesiąty

Wczoraj przed spaniem opracowaliśmy taki plan: ze względu na prognozy pogody planowany na piątek skaning górnej stacji KL Goryczkowa, co pozwoli nam określić prostoliniowość biegu kolejki, zdecydowaliśmy się przenieść na dzisiaj póki jeszcze nie pada, natomiast w czwartek, jeżeli pogoda pozwoli pomierzymy tyczki pomiarowe dla pana dra Mościckiego.

W myśl tego planu Czarny i Piotrek ze skanerem wyruszyli wcześniej niż wszyscy, aby zdążyć znieść skaner na do Kuźnic, skąd na mieli z nim wjechać kolejką na Kasprowy Wierch, natomiast reszta, ze statywami i resztą sprzętu w tym czasie miała podejść pod górną stację wyciągu. Gdy już wszyscy spotkaliśmy się na szczycie przystąpiliśmy do skanowania. Początkowo pomiar przebiegał bez żadnych przygód, jednak gdy zostały nam ostatnie dwa stanowiska, zaczął wiać bardzo silny wiatr. Tak silny, że zastanawialiśmy się czy nie przerwać pomiaru, ale na szczęście udało nam się je dokończyć mimo pogarszającej się aury.

Gdy zakończyliśmy pomiar czym prędzej zapakowaliśmy chłopaków do wagonika, ze skanerem i dwoma statywami, które są już nam zbędne do dalszych pomiarów natomiast sami chcąc zdążyć przed deszczem, pospieszyliśmy w dół na Halę.

Zadaniem chłopców było spotkać się w Kuźnicach z dr. Borowcem, odwiezienie skanera do Dyrekcji TPN i drobne zakupy uzupełniające w Zakopanem. Taka sytuacja została na nas troszkę wymuszona przez awarię samochodu, który miał zwieźć w piątek na dół nasz sprzęt i część bagaży. Całe szczęście udało się zorganizować, dzięki uprzejmości władz Parku przechowanie skanera w bardzo bezpiecznym miejscu – schowku na broń!

Gdy większość załogi była już w Gawrze i w pocie czoła opracowywała pomiary, przed Piotrkiem, Czarnym i dr. Borowcem został ostatni wysiłek wdrapania się na Halę z zakupami. Na ich szczęście nasze obawy co do deszczu nie sprawdziły się i zmęczeni, ale susi dotarli z zapasami i to jakimi! Świeżutki chlebek, czerwoniutkie pomidorki i papryka i brzoskwinie na deser! Delicje!

Resztę dnia spędziliśmy reperując brzoskwiniami swoje morale, a później posnęliśmy jak niemowlęcia…

13/09/2012 – Dzień Jedenasty

Dziś już z pewnością możemy uznać, że przynajmniej pod względem pogody Tatry w tym roku nas nie rozpieszczały. Prognozy długoterminowe i tym razem niestety się spełniły, choć ostatecznie nie wyrządziło to większej szkody, gdyż byliśmy przygotowani na pogorszenie warunków. Korzystając z ostatnich chwil względnie suchej pogody, zgodnie z wcześniej ustalonym planem wczesnym rankiem, podzieleni na dwa zespoły zadaniowe wyruszyliśmy na szlak. Jedna grupa udała się do Koziej Dolinki z GPSem, a druga, z tachymetrem do Kotlinki Świnickiej. Celem dzisiejszych, ostatnich już w tym roku pomiarów, było wyznaczenie współrzędnych przestrzennych w układzie państwowym tyczek pomiarowych zlokalizowanych w tych lokacjach przez dra inż. Jerzego Mościckiego z Wydziału GGiOŚ. Tyczka zlokalizowana w Koziej Dolince została zmierzona GPSem ze względu na brak w tym rejonie osnowy oraz w miarę wystarczającą widoczność satelitów, natomiast te w Kotlince Świnickiej, ze względu na mocno przysłonięty horyzont, ale za to bliskość osnowy zostały zmierzone pomiarem tachymetrycznym.

Cóż to byłby za dzień bez kilku przygód? W czasie bardzo krótkich pomiarów (tylko 4 godziny z dojściem) zdążyliśmy zmoknąć, wyschnąć, zmarznąć oraz spotkać kilka kozic, które tylko na nas spojrzały z politowaniem i spokojnym krokiem oddaliły się w swoją stronę.

Po powrocie do Gawry spotkała nas jeszcze jedna miła niespodzianka w osobie naszego zaprzyjaźnionego gazdy, pana Tomka Krzyżanowskiego z TPN-u! Przy kawie i ciasteczkach opowiedział nam on najnowsze historie niesione przez tatrzański wiatr, ale także opowiedział o swoich przygodach z wypadu w Alpy, z którego właśnie co wrócił. Niestety ta miła wizyta nie trwała tak długo jakbyśmy tego chcieli, ponieważ obowiązki nie pozwoliły panu Tomkowi zostać z nami dłużej niż kilka godzin.

14/09/2012 – Dzień Dwunasty

W końcu nastał ten dzień, którego wszyscy najchętniej chcielibyśmy uniknąć. Dzień powrotu. Raniutko, po ostatnim śniadaniu, wszyscy spakowani niechętnie pożegnaliśmy się z naszą Gawrą. Korzystając z uprzejmości właścicieli Murowańca, zapakowaliśmy nasze plecaki do samochodu a sami zaczęliśmy schodzić. Nawet same Tatry zapłakały za nami mocząc nas deszczem po raz ostatni podczas tegorocznego obozu.

Na dole, przy dyrekcji TPN udało nam się być wcześniej niż transport, dzięki czemu nie musieliśmy nadwyrężać gościnności. Tutaj też pożegnaliśmy się i każdy udał się do domu, już tęskniąc za pasztetem na śniadanie, kolację i obiad, porannym wstawaniem skoro świt i muszkami z kosówki…

Łukasz Czarnecki