Termin obozu: 02-13.09.2013r.
Miejsce: Morskie Oko, Hala Gąsienicowa, Dolina Jaworzynki, Tatry, Zakopane.
Cel: Inwentaryzacja i pomiar osnowy geodezyjnej w rejonie Morskiego Oka, pomiar powierzchni stożków piargowych u podnóży Mięguszowieckich Szczytów (pomiar skaningowy i fotogrametryczny), stabilizacja punktów i wyznaczenie przebiegu lokalnej quasigeoidy dla obszaru Hali Gąsienicowej.
Opiekunowie naukowi obozu:
-dr inż. Władysław Borowiec,
-mgr inż. Rafał Kocierz.
Kierownicy obozu: Piotr Krystek, Katarzyna Pogorzelec
Lista studentów biorących udział w obozie:
– Agnieszka Puzia,
– Katarzyna Mazur,
– Katarzyna Pogorzelec,
– Paulina Kaczmarczyk,
– Sylwia Szlapińska,
– Łukasz Motyl,
– Paweł Pałka,
– Paweł Wiącek,
– Piotr Krystek,
– Radosław Zajdel,
– Szymon Kwak,
– Witold Niewiem.
Pisali o nas tutaj , tutaj i tutaj .
Dzień 1 – Poniedziałek
Tytuł: Wędrówki górskie dla początkujących
Miejsce akcji: Kraków – królewskie miasto, centrum życia studenckiego, kuźnia talentów geodezyjnych.
Godziny poranne. Na wydziale GGiIŚ rozpoczyna się dosyć niespodziewane jak na ten czas (wakacje ósma rano!) poruszenie. Grupa niezidentyfikowanych, póki co anonimowych dla świata studentów sieje spustoszenie w instrumentarium Katedry GIB. Drzwi budynku C-4 (których mechanizm pozostaje wciąż nieosiągalny dla prostych inżynierskich umysłów) nie nadążają z otwieraniem się. Łaty, statywy, tachimetry, skaner (cóż za zachłanność!) powoli zapełniają ostatnie wolne przestrzenie w samochodach.
Wszystko gotowe. Sprzęt jest. Plecaki są. Jedzenie – obowiązkowo. Dokąd zmierzają? Azymut – na Zakopane! Cała naprzód!
Zaraz, zaraz… Nie tak szybko…
Jeszcze tylko kilka godzin bieganiny, biurokracji, papierkowej roboty – epizod warty pominięcia – i wreszcie w drogę!
Z małym opóźnieniem dotarliśmy wreszcie na miejsce. Dotarliśmy – tu druga osoba liczby mnogiej – my – czyli uczestnicy obozu Tatry 2013. Przed nami dwa tygodnie ciężkiej pracy, ale też wspaniałych przygód i zasłużonego odpoczynku na łonie natury.
Skoro bohaterowie i ogólny zarys fabuły jest już znany takim razie czas rozpocząć naszą opowieść – pierwsze zadanie pierwszego dnia obozu – wywiad terenowy. Jak wyglądały te początki? No więc było to tak … o godzinie 15:00 czasu lokalnego grupa ambitnych, pełnych energii i w większości nieświadomych ogromu Tatr studentów, z prowadzącym na czele wyruszyła na pierwsze zapoznanie z terenem. Po ponad 1.5-godzinnym „spacerze” dotarliśmy nad Morskie Oko, gdzie rozpoczęliśmy poszukiwania osnowy, która zostanie wykorzystana do pomiaru stożka piargowego. Po drodze wykorzystując rezerwy czasu i sił, niemal biegiem (ironia) dotarliśmy nad skąpany we mgle Czarny Staw. Zbliżający się zmrok i deszcz uniemożliwiły nam zdobycie Rysów (czyżby znowu ironia?) – mimo ogromnych chęci zmuszeni byliśmy do powrotu. O godzinie 21:00 pomimo zapadającego już mroku, odnaleźliśmy drogę do ośrodka.
To nie był koniec atrakcji tego dnia – jeszcze przed północą, na długo wyczekiwaną kolację przygotowaliśmy prawdziwą ucztę – krokiety z grzankami. Pierwszy dzień wielkiej przygody, zakończyliśmy śpiewem przy akompaniamencie gitary, zbierając siły na nadchodzące dwa tygodnie.
Dzień 2 – Wtorek
Tytuł: – Pada? – Może jednak nie mierzmy…
Po kilku godzinach snu obudziliśmy się zmęczeni, mając wciąż w pamięci ostatni wspólny wieczór. Na „miły” początek dnia zostaliśmy przywitani ulewą i chłodem. Pełni nadziei na poprawę aury postanowiliśmy przeczekać tę nawałnicę.
Po śniadaniu, przygotowanym tym razem przez męską część ekipy (tu należą się wyrazy uznania, bo przygotowanie śniadania wiązało się z krótszym snem), rozczarowani słońcem, które wciąż nie wyłaniało się zza chmur, postanowiliśmy zapoznać się ze sprzętem, przy pomocy którego mieliśmy wykonać pomiar osnowy. Gdy każdy już opanował obsługę instrumentów na poziomie zaawansowanym, a z wyprawy do Zakopanego wrócił już do nas nasz niezastąpiony Kierownik, zebraliśmy się w centrum dowodzenia.
Rozpoczęliśmy opracowywanie strategii pomiaru osnowy przy użyciu GPS i tachimetru. Po zaciętej dyskusji, analizie wszelkich możliwych rozwiązań minimalizujących ryzyko i optymalizujących zużycie energii i czasu, podzieliliśmy się na specjalnie wyselekcjonowane przez koordynatorów dwuosobowe grupy. Gdy ostateczna decyzja zapadła, na niebie pojawiło się słońce, co dodało tej chwili heroizmu i podniosłości. A zatem do pracy!
Dzięki perfekcyjnemu planowi działania i zauważalnej dobrej komunikacji pomiędzy członkami ekipy (jakimż dobrodziejstwem okazały się krótkofalówki, nawet pomimo faktu, że niektóre z nich działały tylko w połączeniu z łyżeczką stołową – zaskakujący ten fakt jest niezbitym dowodem na studencką zaradność i fantazję), udało nam się sprawnie i bez strat przeprowadzić pomiary. Do ośrodka powróciliśmy ok. godziny 20-tej. Kolacja tym razem była o wiele lepsza od krokietów. Szefowe kuchni zaserwowały klopsy z kaszą. Dzień po raz kolejny zakończyliśmy na wspólnym spotkaniu z gitarą.
Dzień 3 – Środa
Tytuł: Survivalu dzień pierwszy
Po dwóch dniach rozgrzewki wreszcie przystąpiliśmy do właściwych działań operacyjnych – kryptonim misji STOŻEK. Ten dzień był początkiem prawdziwej szkoły przetrwania. Rozpoczęliśmy skanowanie stoku piargowego, którego kształt przypominał „tancerza flamenco” – tą wzniosłą metaforę zawdzięczamy fantazji i daleko zaawansowanej wyobraźni koordynatora obozu. Takie porównania powstać mogą tylko w natchnionych umysłach kierowniczych, by zmotywować i zaintrygować ekipę pomiarową zadaniem jej powierzonym.
Podczas gdy pierwsza część grupy kończyła pomiary tachimetrem, spod Schroniska nad Morskim Okiem w morderczą drogę wyruszała dzielna ekipa ze skanerem. Po dotarciu pod stożek, zwany też regionalnie „maszynką do mięsa” (?), rozpoczęliśmy skaning naszego obiektu.
W międzyczasie swoje pomiary zakończyła grupa z tachimetrem. Dalsze prace prowadzone były w dwóch miejscach- większość mogła z bliska podziwiać stożek, i powoli stanowisko po stanowisku odkrywać jego wyjątkowość, część jednak zsyłana była do oddalonego o kilkaset metrów tachimetru, rozstawionego w słonecznym miejscu, zwanym „plażą”. Stamtąd wykonywano pomiary do punktów wiążących w postaci luster ustawionych na statywach na zboczach stożka. Wspinając się na szczyt, myśleliśmy tylko … o czekającym na nas bigosie – o tak „Piramida Potrzeb” Maslowa to nie są żadne fantastyczne wymysły, priorytety w życiu są istotne, choć te może wydają się lekko prozaiczne ;P. Przydział kanapek na cały dzień zdecydowanie nie wystarczył na tak stresujące i ekstremalne pomiary. Jednak tylko zbliżający się zmrok mógł zmusić nas do powrotu. Po całodziennej batalii, dzisiejsza kolacja zdecydowanie smakowała najlepiej ze wszystkich dotychczasowych. Tym razem bez śpiewu, zmęczeni szybko położyliśmy się spać.
P.S Nie można pominąć słów uznania i podziękowania dla chłopców, którzy mimo wszelkich przeciwności losu odważnie i z determinacją nieśli 30kilogramowy skaner na szczyt stożka. I „sięgnęli z nim wyżyn”- dosłownie (szczyt stoku) i w przenośni;)
Dzień 4 – Czwartek
Tytuł: Zdążyć przed dronem
W ekipie pomiarowej wraz z nastaniem świtu nastąpił zauważalny podział. Pierwsza część – dzielniejsza, odważniejsza, o mniejszym zapotrzebowaniu na sen, wstała już o 5 rano, aby jak najszybciej dotrzeć na stożek i zastabilizować fotopunkty. Miały być one wykorzystane jako nawiązanie, podczas pomiaru będącego punktem kulminacyjnym dnia, na który wszyscy czekali z niecierpliwością – nalotu dronem fotogrametrycznym nad stożkami.
Druga grupa, wbrew pozorom wcale nie gorsza od poprzedniej, otrzymała niemniej ambitne zadanie. Po pobudce o 7 rano, co tego dnia wydawało się być dosyć późną porą, ruszyła nad Morskie Oko, by dokończyć pomiar GPS osnowy, a następnie dołączyć, do pracującej już od dawna, pierwszej grupy.
Napięcie podczas dnia, budowane było stopniowo. Ekipa stabilizująca przemierzała niebezpieczne zbocza stożków, tocząc bitwę z czasem. Zdążyć przed nalotem – to cel, który musieli osiągnąć. Ich mocne nerwy, opanowanie i odwaga pozwoliły chwilę przed planowanym startem drona zakończyć swoje zadanie. Gdy wszyscy zajęli już najlepsze miejsca widokowe, rozpoczął się pokaz. Wykonano trzy naloty, z których każdy trwał ok. ośmiu minut. Mieliśmy możliwość zobaczenia czegoś, czego większość geodetów nigdy nie będzie miała okazji oglądać.
To jednak wciąż nie koniec atrakcji tego dnia. Na wieczór zaplanowaliśmy ognisko z członkami odbywającego się również w Tatrach obozu- GIS pod turniami. Musieli oni jednak wstać wcześnie następnego dnia, więc szybko nas opuścili. Po ich pożegnaniu, mimo zmęczenia śpiewaliśmy do późnych godzin nocnych, spędzając wspólnie kolejny niezapomniany wieczór. Wieczór ten był pod każdym względem niepowtarzalny – wtedy to miało miejsce jedno z najbardziej śmiałych, niekonwencjonalnych i wyrafinowanych wykonań utworu Jolka, Jolka Pamiętasz – nie będziemy tu poruszać kwestii walorów artystycznych tego występu, wystarczy tylko wspomnieć, że … śpiewać każdy może, a najważniejsze nie są umiejętności lecz pasja;)
Dzień 5- Piątek
Tytuł: Wielka przeprowadzka
Dzisiejszy dzień spędziliśmy tylko w połowie geodezyjnie. Dokończyliśmy skaning stożka, a także wykonaliśmy wywiad terenowy, w celu odnalezienia punktów osnowy nad Czarnym Stawem. Grupa zwiadowców – Witek i Sylwia – niewątpliwie zapisała się w historii Tatr, jako rekordziści w dziedzinie ilości okrążeń Czarnego Stawu w ciągu jednego dnia. Niestety, odnaleźli tylko jeden punkt dawnej osnowy fotogrametrycznej. Mogą jednak spokojnie uważać się za znawców terenuJ
Po południu musieliśmy spakować wszystkie swoje rzeczy i przewieźć je do Kuźnic, gdzie czekał na nas pan Kierowca, który pomógł przy przewozie bagaży na Halę Gąsienicową. Trzy osoby miały możliwość, by przebyć tę wyboistą drogę ciężarówką (i tu nie należy wcale uważać, że te trzy osoby były wybrańcami losu, wręcz przeciwnie ich życie mogło być jeszcze bardziej narażone na niebezpieczeństwa niż reszty grupy – stanowczo Czytelniku nie polecamy podróży „na pace”, wśród dostawy żywności, samochodem bez resorów, po drodze dalekiej od standardów przysłowiowych niemieckich autostrad, zresztą o czym mowa … droga ta była daleka nawet od tych przysłowiowych polskich standardów;P Wracając do głównego nurtu relacji – w kilkadziesiąt minut po trójce wybrańców, jadących samochodem, reszta grupy pieszo dotarła do Gawry – malowniczo usytuowanego drewnianego domku, który został nam udostępniony na cały tydzień, dzięki uprzejmości TPN-u. Po długich dyskusjach i przemeblowaniach (najwyższą stawką w toczonych bojach był upragniony duży pokój, którego dziewczyny nie pozwoliły sobie odebrać) w końcu każdy znalazł dla siebie miejsce do spania. Grając w Mafię, spędziliśmy logicznie nielogiczny wieczór, próbując wyeliminować spośród uczciwych studentów, złodziei sprzętu geodezyjnego, którzy czyhali na życie niewinnych obywateli, wieszając ich na pionach sznurkowych. Niejedna osoba tego wieczora została posądzona o „ruszanie się w nocy”…
Dzień 6- Sobota
Tytuł: Wielka Męska Wyrypa
Pierwszy dzień w Gawrze dla niektórych był pierwszym dniem obozu, w którym nie nastawiali budzika. Niestety ktoś musi pracować, aby inni mogli spać, dlatego też jak zawsze dzielna ekipa (Piotrek, Szymek i Łukasz) ruszyła w teren w celu zastabilizowania kilku punktów osnowy. Użyte będą one do nawiązania grawimetrycznego osnowy na Hali Gąsienicowej.
Podczas ich nieobecności dotarli nasi goście. Trzy zeszłoroczne uczestniczki obozu w Tatrach – Ola Ć., Ola D. i Magda Sz., przybyły aby sprawdzić nasze postępy pomiarowe. Do grupy dołączyli również Paulina i Radek, którzy od poniedziałku zastąpią, opuszczających nas, Witka i Łukasza.
Na popołudnie zaplanowaliśmy wywiad terenowy. W komplecie, zwarci i entuzjastycznie nastawieni wyruszyliśmy w trasę. Najbardziej emocjonującą chwilą miało być zdobycie owianego sławą, legendarnego punktu 100. Do celu wiodła niewidzialna ścieżka przez piarżysko wielkie jak ocean (a ocean, mój drogi Czytelniku, jest duży). Słońce świeciło niemiłosiernie, a zapasy wody kończyły się w tempie szybszym niż wyciąganie spluwy przez brudnego Harrego. Z tego powodu do punktu dotarła tylko męska część ekipy. Była z niego widoczna niemal cała Hala Gąsienicowa.
Niemal robi jednak różnicę, dlatego nasi dzielni Chłopcy postanowili wybrać się na pełną niebezpieczeństw Wielką Męską Wyrypę. Chcieli zastabilizować nowy, już wkrótce jeszcze bardziej legendarny, punkt 112. Najstarsi górale powiadają, że właśnie z tego miejsca Krak wypatrzył miejsce pod swój nowy gród, a Friedrich Robert Helmert, u kresu swych dni odnalazł wyśniony punkt o nieskończonej wizurze. A Górale wiedzą co mówią;)
Poza szlakami Piątka Wspaniałych przemierzała niełatwe tatrzańskie tereny. Stawiając czoła swoim lękom i słabościom, pokonywali kolejne czyhające na nich przeszkody. Przedzierali się przez kosodrzewiny, przeciskali przez wąskie przejścia i przechodzili nad przepaściami. Niczym prawdziwi odkrywcy zdobywali dzikie, niedostępne granie – wyczyn na skalę Neila Armstronga i jego Księżyca – choć może nie przesadzajmy z porównaniami … Neil miał tam mniejsze deniwelacje terenu;D. Mimo niebywałej odwagi i uporu „wyrypowiczów” niestety na chwilę przed szczytem musieli zrezygnować – dalsza podróż była zbyt niebezpieczna. Jakież to jednak ma znaczenie w obliczu innych aspektów tej wyprawy. Wyruszyli w drogę jako chłopcy, powrócili jako mężczyźni. ( J )
Na bohaterów czekały z niecierpliwością, niepokojem i… ciepłym obiadem dziewczyny (pomijając Witka, który także czekał z tym wszystkim, ale bezsprzecznie do grona dziewcząt się nie zalicza). Pełen wrażeń dzień tradycyjnie już zakończył się wspólnym śpiewem i grą na gitarze.
Dzień 7 – Niedziela
Tytuł: Każdy w swoją stronę
I nadeszła wreszcie niedziela. Dzień wolny, dzień radosny. Zasłużony odpoczynek po całym tygodniu pracy. Dziś każdy poszedł w swoją stronę. Jedni postanowili zdobywać góry (jakby im było mało podbojów górskich;), inni woleli dłużej pospać, jeszcze inni spędzili cały dzień w domku. Jedyne co nas łączyło to fakt, że każdy robił to na co miał ochotę. Najwcześniej wstali nasi goście. Dziewczyny już o 9:00 wyruszyły na szlak, by zdobyć Dolinę Pięciu Stawów. Stopniowo z budynku wybywały kolejne osoby. Paweł cały dzień spędził w Zakopanem, Radek podróżował z Pauliną, a Agnieszka z Sylwią zdobyły Kasprowy (obozowa Górę Gór;). Grupa pozostająca w Gawrze, szukając rozrywek, grała w Kalambury i Monopol. Szczególnie Monopol okazał się na tyle wciągający, że uczestnicy gry (tu mężczyźni) ledwo zauważyli powrót dziewczyn do Gawry, nie mówiąc o tym, że wcale nie czekali oni z ciepłym obiadem na ich powrót … oj nie, obiad jeszcze wtedy przebywał w niebycie. Kończąc gry i przygotowując, a następnie pałaszując obiad (gołabki) zbliżaliśmy się do schyłku tego dnia. Około godziny 17-tej wszyscy oprócz Pawła powrócili ze swoich eskapad.
Mimo niedzielnego nastroju znalazło się trzech śmiałków – Piotrek i Kasie, którzy wieczorem wyruszyli na restabilizację punktu na Przełęczy między Kopami. Po drodze dołączył do nich powracający z cywilizacji Paweł. Liczyli, że ich trud zostanie doceniony i po pracy będzie czekać na nich ciepła herbata. Nic bardziej mylnego, herbata także przebywała w niebycie – powód tego stanu rzeczy był łatwy do określenia – niecny, już raz tego dnia obwiniany, Monopol. Reszta grupy nawet nie zauważyła ich powrotu będąc tak pochłoniętymi grą. Gra jednak nie zastąpi kolacji – znów wygrywa Piramida Potrzeb Maslowa. Po wspólnym posiłku koordynatorzy przystąpili do opracowywania planu na kolejne dni, natomiast pozostali uczestnicy trenowali logiczne myślenie grając w Mafię. Tak zakończyliśmy ten dzień spod znaku Monopolu i niebytu.
Dzień 8 – Poniedziałek
Tytuł: Skoczybruzdy z krainy deszczowców.
Nad ranem obudziła nas wielka wichura, wzbudzająca w uczestnikach nie tylko strach, ale także jaskółczy niepokój – emocje wprost z Hitchcocka. Mając świadomość, iż zbliżający się ładunek prosto z krakowskiego instrumentarium musi zostać rozładowany i przetransportowany na Halę, byliśmy w stanie zapomnieć o wyjątkowo trudnych warunkach atmosferycznych. Pomimo wiatru łamiącego drzewa i mrozu przenikającego do szpiku kości, grupa nieustraszonych, autorytarnie wybranych śmiałków, wyruszyła przywitać dawno niewidzianego Pana mgra Rafała Kocierza, którego nagłe zniknięcie wzbudziło zainteresowanie wśród zaintrygowanych niewiast. Zmęczenie i pot ociekający z naszych czół nie powstrzymywał turystów przed zadawaniem nurtujących ich pytań.
Wiatr się wzmagał, deszcz spływał po licu a internetowe prognozy nie zwiastowały lepszej pogody. Rada plemienna stała przed nie lada zagwozdką, której rozwiązaniem była rezygnacja z przewidzianej na ten dzień niwelacji trygonometrycznej i skupienie się na statycznych pomiarach GPS. Deszcz wymusił prace w systemie zmian dwuosobowych zaopatrzonych w hektolitry ocieplających trunków bezalkoholowych.
W pełni przemoczeni, lecz w żadnym stopniu niezniechęceni, dokonywaliśmy morderczo trudnych statycznych pomiarów GPS. Przy życiu utrzymywało nas tylko doborowe towarzystwo i korespondencyjne szachy przez krótkofalówki. Były też turnieje literackie i rozmowy egzystencjalne. Ot zwykły dzień z życia zwykłego geodety w górach. Tu jeszcze należy wytłumaczyć słowa jakimi zatytułowaliśmy ten dzień – otóż skoczybruzda to fantazyjny synonim dla słowa geodeta (jakże zaskakująca bywa mowa ojczysta), krainy deszczowców chyba nie trzeba tłumaczyć w obliczu panującej tego dnia aury pogodowej;D
Wieczorem swoją wiedzą, siłą i żartem skład wzmocnił Paweł Pałka, którego testosteron już pierwszej nocy jego pobytu zadomowił w damskiej sypialni. Dzień zakończył się śpiewem i gitarą, której barwne brzmienie dźwięczało w nas aż do dnia kolejnego.
Dzień 9 – Wtorek
Tytuł: Główna zasada – brak zasad.
Korzystając z ostatniego słonecznego dnia obozu, zaplanowaliśmy wielką krucjatę pomiarową. Podzieleni po raz kolejny na dwuosobowe zespoły wyruszyliśmy skoro świt w teren. Dwie pary wykonywały niwelację tachimetryczną, która w teorii miała być synchroniczna. Pierwszy tachimetr zajmował zaszczytne miejsce na punkcie 100, gdzie operatorzy sprzętu (Aga i Paweł) zalokowali się niemal na cały dzień. W tym samym czasie Szymon, Paulina i Pan Rafał wytrwale przemierzali szlaki, próbując zsynchronizować się z okupującymi punkt 100. Przeprawę zakończyli na Karbie, na punkcie 101. Wtedy w swoją drogę wyruszyli odpoczywający już zdecydowanie zbyt długo Paweł i Agnieszka. Dzięki sprawnej nawigacji prowadzonej przez mgr Kocierza z podnóża Kościelca, przedarli się oni przez kosodrzewiny, odnajdując tym samym dwukrotnie krótszą, jeszcze przez nikogo nieprzetartą trasę na punkt 104. Radość i euforia, towarzyszące im w chwili postawienia stóp na twardych kamieniach szlaku, są nie do opisania. Moment uniesienia nie trwał jednak zbyt długo, chwilę potem znów musieli skoncentrować się na trudnej technologii pomiaru: „Łata, łata, luneta, luneta, luneta, łata…” ten zagadkowy kod był obecny w ich umysłach przez cały dzień.
Dla pozostałych trzech par, prowadzących pomiary GPS, ten dzień nie był aż tak wymagający. Ich praca ograniczała się do cyklicznego naciskania START i STOP (ew. STORE). Pozostały czas starali się wykorzystać efektywnie. Kasia i Paweł P. nadrabiali miesiąc rozłąki, prowadząc poważne rozmowy. Górska sceneria sprzyjała zwierzeniom i życiowym tematom. Piotrek i Sylwia obalali mit punktu 100, udowadniając, że widoczność z niego na Dolinę Gąsienicową wcale nie jest 100-procentowa. Radek i Kasia (Karolina) próbowali (prawdopodobnie jako pierwsi w historii) skończyć grę w wojnę – bez powodzenia, ale to nie znaczy, że odpuszczają wyzwanie, o nie!. Po porażce rozpoczęli równie ambitną, pozbawioną reguł grę w Cyferę, która towarzyszyła wszystkim uczestnikom już do końca obozu.
Po powrocie do Gawry, rozpoczęło się pełne napięcia oczekiwanie na decyzję koordynatora. Miał on bowiem wybrać jedną osobę, która będzie mu towarzyszyć w wyprawie po grawimetr. W planach było zejście do Kuźnic, nocleg z drem Porzuckiem (który grawimetr miał w swej pieczy) i poprowadzenie z samego rana pomiaru grawimetrycznego na punktach osnowy, na trasie Kuźnice- Hala Gąsienicowa. Było kilku kandydatów, rywalizacja zacięta. Większość odpadła już w przedbiegach. Naszym pewniakiem był Radek. Atmosfera napięcia wzrastała. Czekaliśmy. Mnożyły się plotki i domysły. Lecz wciąż nic pewnego. Żadnych przecieków o zamysłach Kierownika. Lecz w końcu … moment rozwiązania. I już wiemy! To Sylwia okazała się wybrańcem. Emocje opadały w atmosferze ogólnego zaskoczenia, gdyż wybór pał na osobę przez nikogo nietypowaną. Kierownik okazał się przebieglejszy od nas wszystkich, dobrze, że nie podjęliśmy się zakładów pieniężnych, bo chyba nie wyszłoby to nam na przysłowiowe zdrowie. Pełni współczucia dla Radka, czując pustkę po chwilowej utracie dwóch osób, spędziliśmy nieco przygnębiający wieczór z gitarą. Tym razem królowały utwory nostalgiczne i znów z przejęciem i pasją pytaliśmy Jolki czy pamięta?…
Dzień 10 – Środa
Tytuł: Mgła
Dzień rozpoczął się niepokojąco normalnie. Nic nie zapowiadało zbliżającej się katastrofy. Nieświadomi nadchodzącego zła, rozpoczęliśmy przygotowania do pomiaru. W planach było dokończenie niwelacji i wykonanie pomiaru GPS w kierunku Kuźnic. Nieobecni wśród nas- Piotrek i Sylwia prowadzili pomiar grawimetryczny w kierunku Hali Gąsienicowej.
W sekcjach tachimetrycznych nastąpiło przegrupowanie. Szymon rozpoczął od przeszkolenia nowicjuszy w tej dziedzinie – Kasi (zw. Karoliną) i Pawła P, aby potem móc wraz z Kasią P. wykonać pomiar GPS. Drugi tachimetr został powierzony w ręce bardziej doświadczonego zespołu – Agi, Pawła i Radka.
Do tego momentu wszystko szło zgodnie z planem. Niwelacja powoli postępowała do przodu. Przed nami był właśnie bok 103 – Rp Ay978. Lecz nagle, za naszymi plecami pojawiła się gęsta, nieprzenikniona mgła. Ze strachem patrzyliśmy jak szybko zbliża się w naszym kierunku. Walcząc do ostatnich sił w końcu poddaliśmy się. Ogarnął nas mrok i przerażająca cisza. Z krótkofalówek dało się słyszeć odgłosy przerażenia. Byliśmy pogrążeni w złowrogiej otchłani. Wtedy już wiedzieliśmy – dalszy pomiar jest niewykonalny. Zadecydowaliśmy o powrocie. I znów heroizm i poświęcenie. Przedzierając się przez opary mgły, powoli kroczyliśmy w stronę świateł Gawry, która była jak latarnia dla statku, błądzącego wśród fal nocnego sztormu. Tymczasem mgła zbierała swoje żniwa. Paweł dał się zwieść. Na chwilę tracąc czujność, upadł na kamienie. Ręka Boska sprawiła, że z tego wypadku wyszedł bez poważniejszych uszkodzeń. Gdy obie ekipy przekroczyły próg Gawry, odetchnęliśmy z ulgą. Ten bohaterski powrót już na zawsze zostanie w naszych pamięciach.
W tym samym czasie Kasia i Szymon przebywali równie ekstremalną drogę. Na przekór pogodzie prowadzili sesje GPS w kierunku Kuźnic. Mimo przemoczenia i przemarznięcia nie poddawali się. Ich sytuację idealnie wręcz oddawało powiedzenie, przemoczeni do suchej nitki – dosłownie. Myśl o czekającym na nich ciepłym obiedzie dodawała im sił. Na trasie spotkali się z poruszającą się w kierunku przeciwnym, a więc w kierunku Gawry, sekcją grawimetryczną. Ich bardziej optymistyczne położenie, wcale nie zraziło wytrwałej dwójki. Wciąż odważnie i pewnie schodzili w dół.
Popołudniu, wykazując współczucie (!!!), Pan Rafał i Piotrek postanowili zejść do Kuźnic i pomóc Kasi i Szymonowi dźwigać sprzęt do Gawry. Po powrocie, zmęczeni i przemoczeni marzyli tylko o ciepłym prysznicu.
Dzisiejszy dzień miał w sobie jednak coś wyjątkowego. Był bowiem pierwszym (i jak się potem okaże ostatnim), w którym większość zjadła obiad w obiadowej porze (13-ta).
Dziś Radek spełnił także swoje marzenie – spędził noc z Kuźnicach. Towarzyszył mu Paweł P. Dało to początek specyficznemu duetowi, który wkrótce miał stać się KULĄ.
Dzień 11 – Czwartek
Tytuł: Coś poszło nie tak
Po pełnej wrażeń środzie, dzisiejszy dzień miał być dniem odpoczynku. Zostały nam ostatnie stanowiska w niwelacji tachimetrycznej i kilka sesji GPS. Wydawać by się mogło, że już w południe będziemy mogli zebrać się i wspólnie spędzić melancholijne popołudnie, przygotowując się na smutny pożegnalny wieczór. Każdy bowiem w głębi zaczął wyczuwać nieuchronny koniec obozu.
Niestety, koordynatorzy mieli dla nas inne plany. W ich efekcie, ostatnie grupy wróciły z pomiarów dopiero o 19-tej.
Paweł i Radek od rana pracowali z grawimetrem. W chwilach kiedy akurat nie mieli przerwy, pokonywali kolejne punkty osnowy. Grupa ta cechowała się spokojem, opanowaniem i szeroko pojętym rozluźnieniem. W końcu: „Kula daje fula”, dlatego też upływający czas, chłód i zbliżający się deszcz nie miały dla nich większego znaczenia.
Tam gdzie strategia jest najważniejsza, tam nie powinno być Szymona i Kaś. Po perfekcyjnie ustalonym planie dnia, w którym po kilku godzinach niwelacji wrócić mieli oni do Gawry, by tam rozpocząć sjestę, zderzenie z rzeczywistością było bardzo bolesne. Byli oni bowiem jednymi z nielicznych, którzy w terenie spędzili cały dzień. Ich plany drastycznie zweryfikował Piotrek, który na ten dzień zaplanował jeszcze wieczorne sesje GPS z nimi w rolach głównych. Zacięta rozgrywka w tysiąca, Pan Magister- Szymon- Kasia (Karolina?), definitywnie udowodniła wyższość kobiet nad mężczyznami.
Jednak za najbardziej doświadczoną przez los i pogodę można uznać Agnieszkę, która po zakończeniu pomiaru tachimetrem, pozostała jeszcze przez kilka godzin na punkcie 101, gdzie wraz z Pawłem pilnowała GPS-a. Na szczęście przy przejściu na punkt 104, na swoją zmianę przy GPS-ie przyszedł Piotrek. I Agnieszka mogła w końcu opuścić posterunek.
Triumfatorkami i czarnymi końmi tego dnia okazały się Paulina i po raz kolejny Sylwia. Od czasu słynnego wyboru przez Koordynatora szczęście jej nie opuszczało. Po jednej sesji GPS, zmienione przez Kasię P., dziewczyny wróciły do Gawry, gdzie wspólnie z Agnieszką i Radkiem, przygotowały zdecydowanie najlepszy ze wszystkich obiadów.
I nadszedł ostatni wieczór w Gawrze. Po wzruszającym wstępie koordynatorów, podziękowaniach i oklaskach rozpoczęliśmy trwające aż do piątku pożegnanie. Na osłodzenie nastrojów zjedliśmy pyszne banany w czekoladzie i herbatnikach. Tego wieczora ciężko było nam się rozstać, jednak zmęczeni długim dniem, w końcu wszyscy położyliśmy się spać.
Dzień 12 – Piątek
Tytuł: Żegnajcie nam dziś tatrzańskie doliny,
Żegnajcie nam dziś marzenia ze snu
Ku fortom krakowskim już ruszać nam pora,
Lecz kiedyś na pewno wrócimy tu znów.
I nadszedł dzień, który powinien przyjść znacznie później.
Zostawiamy niedograne gry, niezjedzone konserwy, niewypite herbaty. Wracamy do cywilizacji. Po dwóch tygodniach pełnych przygód, wzlotów i upadków, czeka nas zderzenie z szarą rzeczywistością.
Z żalem w sercach opuszczamy najpiękniejsze góry.
Wracamy z plecakami pełnymi wspomnień, które zostaną z nami na zawsze. Tylko my uśmiechniemy się, gdy na półce w sklepie zobaczymy herbatę Earl Grey, tylko my w sobotę jedziemy na ryby, lecz obowiązkowo i jedynie na „Białym Ślunsku”, tylko dla nas „Kula daje fula”, a monotematyczna zwrotka morskich opowieści: „łata, łata, łata, łata, łata … itd.” ma znaczenie. I tylko dla nas konserwa Wojak z musztardą nigdy nie przestanie być rarytasem. Jedząc borówki już zawsze będziemy się zastanawiać czy to jagody, a gdy COŚ PÓJDZIE NIE TAK, zawsze zostaje nam telefon awaryjny do Piotrka J.
W ciągu tych dwóch tygodni opanowaliśmy cały śpiewnik. Wyczuwamy już bridże i pauzy. Po takim treningu wygranie Eurowizji będzie dla nas bułką z masłem (albo z pasztetem, choć wolelibyśmy Wojaka), a nagrodę Grammy mamy już w kieszeniach.
Grając w Mafię poznaliśmy się od strony logiczno – psychologicznej. Nauczyliśmy się centrować i poziomować sprzęt. Wiemy już jak bez przypalania roztopić czekoladę i jak przyrządzić danie ze słoika.
Każdy z nas inaczej zapamięta ten obóz. Jedno jest pewne – KIEDYŚ NA PEWNO WRÓCIMY TU ZNÓW:)
KONIEC.
Katarzyna (Karolina) Mazur
Radosław Zajdel
Piotr Krystek
Katarzyna Pogorzelec